Czy współpraca młodego artysty z instytucją muzealną jest możliwa? Jakie  korzyści z tej współpracy wynosi artysta, a jakie muzeum? Czy Michałowi  Brzezińskiemu udało się zawirusować Muzeum Sztuki w Łodzi?

Jesteś młodym artystą multimedialnym, promujesz sztukę wideo, którą sam się zajmujesz. W zeszłym roku nawiązałeś współpracę z Muzeum Sztuki w Łodzi w ramach cyklu spotkań z twórcami i teoretykami sztuki video – „Virus Video”. Jak do niej doszło i na czym ona polega?

Z Muzeum Sztuki współpracuję od 2007 r. Wszystko zaczęło się od warsztatów wideo, które prowadziłem tam we współpracy z działem promocji. Sądzę, że w sposób naturalny na pewnym etapie, po latach obserwacji i niedowierzania, instytucje tego typu zaczynają się interesować takimi aktywistami i to chyba właściwy „mechanizm”. Następnie był mój pokaz indywidualny, premiera zbioru „Selected Works”, a teraz cykliczne spotkania z artystami i kuratorami penetrującymi obszary, w których wideo pojawia się jako kontekst. Staram się ukazywać wpływ języka tego medium na zjawiska z innych pozornie dziedzin sztuki oraz na samą tkankę społeczną, za pomocą wideo przełamywać bariery geograficzne, które coraz rzadziej bywają tożsame z barierami mentalnymi. Mówi się, że to Internet przełamuje bariery państw, ale sądzę, że właściwym żywiołem jest wideo, które staje się treścią Internetu. To wideo staje się skórą kultury, a technologie tworzą jej kościec. Moja współpraca z Muzeum Sztuki wydaje się mieć też naturalny koniec. To, co stało się w nim do tej pory chyba mi jakoś pomogło. Ogólnie trzeba powiedzieć, że nie byłoby nigdy cyklu „Virus Video”, gdyby nie osobiste zaangażowanie dyrektora tej placówki — Jarosława Suchana, oraz wsparcie finansowe Ministerstwa Kultury.

Za Wami już cztery spotkania, przed Wami kolejne trzy. Czy możesz o nich opowiedzieć?

Pierwsze pilotażowe spotkanie odbyło sie jeszcze w listopadzie. Wszyscy byliśmy z niego zadowoleni i postanowiłem wpisać plan „Virus Video” do wniosku o stypendium. Prezentowaliśmy wtedy prace wideo zebrane podczas olbrzymiego przedsięwzięcia środowiska poznańskiego skupionego wokół idei Tomka Wendlanda, jakim było „Asia Europa Mediations”. Gośćmi byli Hania Kuśmirek i Roman Bromboszcz. Od stycznia w Muzeum Sztuki realizujemy program stypendialny i co miesiąc odbywają się spotkania z innym gościem. Ostatnio był prezentowany festiwal „Wyobraźnia ekranu”, który moim zdaniem jest jednym z najważniejszych wydarzeń ostatnich lat. Jeśli chodzi o samą ideę kierującą wyborem zaproszonych gości do projektu „Virus Video”, muszę przyznać, że czasem był to wybór zasugerowany przez wirusowość samego medium, które wpływa na rzeczywistość. Tak było w przypadku prezentacji wideo z Gruzji, które jest w pewnym sensie platformą artystyczną — niczym retorta doprowadza do zmieszania substancji umysłu twórców i widzów z całego świata oraz uformowania nowego bytu estetycznego, gdzieś między uwarunkowaniami społeczno-politycznymi a wielką krainą artyzmu przekraczającego wszelkie granice. Czasem są to spotkania z osobami które działając na innych polach — performance, nowych mediów czy sztuki sieci — wykorzystują element wideo i wtedy ulegają pewnej magii tego medium, która może przypominać taką właśnie chorobę i brak kontroli nad własnym organizmem — umysłem. Jednocześnie poddanie się takiej chorobie jest bardzo twórcze i mówiąc awangardą „strategiczne”. Zawsze staram się ukazywać siłę audiowizualności i ruchomego obrazu jako języka nowych mediów w tych podstawowych dwóch kontekstach. W zewnętrznym zmaganiu się z rzeczywistością, kiedy ekrany stopniowo przenikają przez ściany i zalepiają nasz świat, oraz w wewnętrznym przenikaniu się metod, środków, tematyk które są niezależne od geografii.

Czy zainteresowanie spotkaniami „Virus Video” jest duże? Jak Twoim zdaniem sztuka wideo jest odbierana w Łodzi?

Moim zdaniem ogólnie Łódź jest bardzo zaniedbana, jeśli chodzi o promocję sztuki, podobnie jak sztuka wideo, która w ogóle jest zaniedbana, bo nie ma ludzi potrafiących o niej pisać. Muzeum Sztuki całymi latami cieszyło się niestety złą opinią i wielu osobom wydawało się, że teraz będzie lepiej. Osobiście nie chcę tego oceniać. Są przecież krytycy, którzy mówią, że nie widać efektów. Ogólnie jednak wiele chyba zależy od punktu widzenia. Oczywiście obiektywną przyczyną tych kontrowersji jest konieczność uruchomienia olbrzymiej inwestycji, jaką jest nowy budynek, bez specjalnego wsparcia finansowego, na czym też (nie ukrywam) ucierpiała realizacja mojego projektu. Warto więc dać jeszcze szansę tej instytucji, nie oceniać jej zbyt szybko. Zdaję sobie sprawę z wagi tego, co tam się teraz dzieje, to duże inwestycje, na które niestety nie znalazło się dostatecznie dużo pieniędzy, nawet mimo zatrudnienia Hindusów (!).

Projekt powstaje dzięki wsparciu finansowemu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego — z jakiego programu i kto starał się o nie?

O stypendium Ministra Kultury na rok 2008 wystąpiłem po to, by mieć możliwość realizacji kilku inicjatyw. „Virus Video” w związku ze sprawami organizacyjnymi zostanie ostatecznie od wakacji przeniesiony w inne miejsce. Poza tym jest jeszcze inicjatywa związana z promocją za granicą kompilacji wideo z pracami najciekawszych artystów tworzących w tym medium. Ta część będzie realizowana w porozumieniu z CSW Łaźnia w Gdańsku, które ma najlepsze możliwości poprowadzenia tego typu projektu. Inna część to przygotowanie pracy na wystawę, która odbędzie się już w maju w Galerii Manhattan.

A czy możesz dać kilka wskazówek innym artystom, którzy chcieliby zacząć współpracę z muzeum? W jaki sposób się do tego zabrać?

Najpierw trzeba się zabrać za promowanie siebie i czymś konkretnym wykazać. Zainteresować sobą kilka osób, zainspirować kilka wydarzeń, tekstów — zaistnieć. Zapytałbym się więc najpierw o to, czy się za to zabierać i jeśli tak, to w jakim celu. Współpraca z muzeum nie może być celem! Oczywiście ważne jest budowanie CV. Czasem jednak można zrobić coś prościej, z lepszym efektem i lepszą promocją. Ja osobiście bardzo sobie chwalę etap współpracy z klubem Jazzga w Łodzi, który ma genialną publiczność i żywe środowisko. Sądzę, że on kiedyś powróci. Mam nadzieję. Tam się można uczyć, zdobywać przyjaciół i dobrze się bawić. Zainteresowanie artystami ze strony Muzeum Sztuki czy innych instytucji przychodzi z czasem samo, czasem też bez powodu odchodzi. Każda instytucja jest tylko jakimś etapem, który jest potrzebny artyście w jakimś celu i zazwyczaj staje na jego drodze sama wtedy, kiedy jest naprawdę potrzebna, a nie wtedy, kiedy wydaje nam się, że moglibyśmy coś zrobić. Podobnie udział w dużych imprezach, który powinien być rezultatem wysiłku, a nie celem. To dodatkowe bonusy, coś jak rogi czy łeb dzika na ścianie. Może rozwiewam trochę mgiełkę aury artystycznej, ale sztuka to ciężka robota, wieloletnia —zaczynanie budowy domu od dymu z komina nie daje nic trwałego. Mogą być to doczesne rezultaty, znaki dymne, które nie wytrzymują próby czasu i krytyki.

Współpracujesz również z jednym z największym artystów polskiej sztuki multimedialnej — Józefem Robakowskim. Jak wygląda ta współpraca i jak do niej doszło?

Pamiętam ogromne zmieszanie i zażenowanie, kiedy oglądałem po raz pierwszy jego film „Idę”. To było jeszcze na studiach. Buntowałem się, jak każdy student rozmiłowany w kinie postmodernistycznym, operującym narracją, anegdotą, symbolem przechodzącym czasem w alegorię. Czułem, że przekroczono jakieś granice, ale nie potrafiłem tego osadzić w dyskursie jungowskim, który towarzyszył mojej obsesji filmu jako rytuału przywołującego mit za pomocą struktury czasu. Było to dla mnie działanie bez sensu, ale zawierające jakąś moc prawdy, która nie pozwalała przestać myśleć o tym, co widziałem. Całe moje przygotowanie filmoznawcze i kulturoznawcze stanęło pod znakiem zapytania. Wtedy interesowały mnie zagadnienia czasu jako nośnika narracji filmowej, oraz uwarunkowania percepcyjne widza doświadczającego czasu filmowego jako czasu mitycznego, ustrukturowanego, uporządkowanego (stąd do dziś próby podejścia problematyki czasu filmowego np. w „AV60'” czy w tekście do wystawy „Pętle czasu”).
Ja od zawsze wychodziłem w swoim myśleniu z myślenia muzycznego i czasu. Robakowski wychodził natomiast z fotografii, która mi była obca i dlatego wielu rzeczy nauczyłem się z jego filmów! Stąd do dziś jest to relacja raczej ucznia i mistrza, który nigdy nie był moim nauczycielem, ale wskazał kierunek, który mnie pociąga. Jest to więc subiektywnie pod wieloma względami postać dla mnie ważna. Na pewnych etapach rozwoju na naszej drodze stają takie osoby. Kiedy np. miałem 10 lat, ważna była płyta zespołu Metallica „Master of puppets”, później, kiedy miałem 20, pojawiła się fascynacja Laibach, w 25. roku życia — Krzysztofem Pendereckim, Peterem Greenawayem, Billem Violą. Z kolei później, około 30. wiosny, już u kresu mojego studiowania, był bardzo krótki, ale intensywny etap fascynacji filmem „Idę”. Zmiażdżył on moje rozumienie filmu i zadziałał oczyszczająco, podsumowując etap edukacji. Takie wyzwolenie zawsze działa bardzo mocno. Ma to wpływ na to, co robię do dziś, chociaż wiem, że to wartość jego twórczości raczej subiektywna.
Później był kontakt mailowy, okazało się, że Robakowski odwiedzał moją stronę www, na której cały czas w nawiązaniu do jego „Video-Podmiotu, który dostrzegałem w „Idę”, tworzyłem własną teorię wideo. W końcu jakieś spotkanie, rozmowa, propozycja promocji mojego filmu „Memory”, a w końcu ciekawe pokazy zagraniczne. To dawało mi poza satysfakcją możliwość nawiązywania ciekawych kontaktów w kraju. Bardzo się cieszę z tego, że dane jest nam czasem pokazywać coś w jednej czasoprzestrzeni, bo to coś takiego, jak dla niektórych ludzi zagrać na jednej scenie z Pink Floyd. Należałoby zapytać Robakowskiego o to, ale sądzę, że zainteresowanie moimi teoriami mogło mieć związek z tym, że dziś filmoznawstwo i medioznawstwo, które poniekąd uosabiam na polskiej scenie artystycznej, ma więcej do zaoferowania sztuce niż drążenie estetycznych płycizn. Sztuka jako punkt odniesienia zużyła się na polu nowych mediów, co widać np. w najnowszej twórczości Billa Violi, filmach Mathew Barneya, i teraz to teoretycy, tacy jak Manovich , są aktywnym centrum ustanawiającym kontekst.
Sztuka zawsze była zblazowana, jeśli brakowało w niej tego rodzaju faustycznych idei. Choć kiedyś, w czasach WFF , wektor był inny, to artyści dyktowali warunki, rozbijając struktury filmowe plastycznością i poszukiwaniem poetyki medium. Dziś pałeczkę przejmują teoretycy filmu, medioznawcy, którzy zawłaszczyli poetykę ruchomego obrazu i rozwijają przestrzeń odkrytą przez pionierskich artystów. Są tymi, którzy potrafią mówić o współczesnej narracji, oddającej prawdę o nielinearnej strukturze pamięci dzięki metaforycznemu bądź fizycznemu ewokowaniu cyberprzestrzeni. Stało się to zaś dzięki uwolnieniu się od linearnej narracji i dzięki refleksji nad interaktywnością, nad ewolucją ekranu i interface’u. Warsztat Formy Filmowej i to, co później robił między innymi Robakowski, jest takim zderzeniem granicznym, między medioznawstwem a sztuką, i taki obszar mnie interesuje. Właśnie dzięki pracom Robakowskiego zainteresowałem się sztuką wideo, sztuką widzianą od strony teorii filmu (jest ich bardzo wiele) i do dziś rozwijam ten paradygmat.

Czy uznani artyści oraz instytucje powinni wspierać młodych twórców? I jeśli tak, na czym taka pomoc powinna polegać, czego młody artysta potrzebuje najbardziej?

W tej chwili planuję dużą akcję polegającą na promocji najciekawszych prac wideo które mogą być inspirujące nie tylko w Polsce, ale i za granicą ze względu na to, że są świadectwem poszukiwań teoretycznych i jakiejś metarefleksji w sztuce wideo. Przynajmniej będą to takie prace, w których ja to zobaczę. Prezentacje będą pokazywane w wielu miejscach na całym świecie z nadzieją na oddziaływanie długofalowe i głębokie. Wszystko odbywać się będzie pod szyldem „Parakina”, które dysponuje własnymi archiwami wideo, i przy pomocy CSW Łaźnia, która jest teraz instytucją bardzo przyjazną sztuce wideo. Chodzi mi głównie o osadzenie w narracji medioznawczej i wyeksportowanie za granicę nowej fali nielicznych polskich artystów wideo, którzy są w obszarze zainteresowań mojej metodologii. Poza tym chciałbym, aby powstała dołączona do tego broszurka, w której będzie kilka tekstów teoretyków awangardy filmowej, ludzi z kręgów akademickich. Tego potrzebują twórcy. Konkretnych działań popartych zapleczem intelektualnym.

A z czego utrzymuje się artysta multimedialny?

Właśnie dziś dowiedziałem się np. o tym, że dostałem zlecenie na wykonanie pracy do wystawy grafik Zbigniewa Herberta. Dla mnie to fantastyczna wiadomość i okazja do ogromnej polemiki z moim ulubionym poetą, który jednak poniżał awangardę. Chcę ukazać jego umiłowanie materii za pomocą poetyki filmu strukturalnego, a więc ukazać zachodzącą na polu wideo sublimację niegdyś radykalnego języka artystycznego. Poza tym jestem kuratorem cyklu „Parakino” w CSW Łaźnia, z którą prowadziłem rozmowy w zasadzie równolegle do odbywanych z Muzeum Sztuki w Łodzi. Obie propozycje pochodzą z Gdańska, ale niestety Gdańsk jest daleko i ciężko jest mi przenieść się tam razem z rodziną, choć kusi mnie taka perspektywa. Cały czas nie mamy jeszcze z żoną mieszkania w Łodzi, mimo zameldowania tu na stałe. Stałem się jednak dość rozpoznawalnym artystą kojarzonym z tym miastem, a także jedynym kuratorem wideo w Polsce, stąd zapełniam pewną niszę „rynkową”, obsługuję całą Polskę, która nie jest, jak się okazuje, taka znowu mała.
Pozostaję więc w Łodzi mimo bardzo małych możliwości finansowych, którymi dysponują lokalne organizacje zajmujące się sztuką. Łódź jest w centrum Polski i do Sanoka jadę 9 godzin, ale do Szczecina, Białegostoku czy Cieszyna tyle samo. Z Gdańska do Sanoka po prostu bym nie dojechał. Jestem już poza tym kojarzony z Łodzią i klimatem starej tradycji awangardy, z którą nie mam przecież nic wspólnego, ale to dobry kontekst, to dobrze, bo są tu perspektywy — zawsze mgliste. Oczywiście, jeśli mówimy o utrzymaniu rodziny..., to, hmm, trzeba zajmować się innymi działaniami, bardziej dochodowymi i przewidywalnymi. Trzeba szukać podstaw poza, aby nie było możliwości manipulowania twórczością przez siły zewnętrzne. Artyści wydani na żer różnych instytucji, grantów, programów rezydencyjnych często stają przed dramatycznymi wyborami między tym, co chcieliby robić, a tym, co się sprzeda. Mnie ów aspekt „sprzeda” nie dotyczy, a okazuje się, że i tak zaczyna się sprzedawać.
Od lat zajmowałem się wieloma rzeczami, tzw. sztuką po godzinach, a w tej chwili jestem redaktorem naczelnym małej stacji telewizyjnej pod Łodzią, której program jest emitowany we wszystkich lokalnych kablówkach. To nic wielkiego, ale także ten kontekst wykorzystuję do promocji wideo. Praca u podstaw. Mam też kilka innych ciekawych perspektyw, które otworzyło mi właśnie stypendium Ministra Kultury. Póki co trwa bardzo dobry okres, okupiony brakiem czasu dla rodziny i ogromnym wysiłkiem, kilkoma godzinami snu, nieustanną gotowością bojową i odpisywaniem na maile z komórki. Chcę jednak powiedzieć, że nie raz miałem ogromne kłopoty finansowe. Całkiem niedawno przeżyłem pożar mieszkania. Dziś jednak stać mnie niekiedy na komfort rezygnacji z wynagrodzenia — w ten sposób oddaję część, którą kiedyś inni dzielili się ze mną. Wiele osób zajmujących się sztuką wtedy, kiedy i ja byłem na starcie, działało, niszcząc prywatne budżety domowe po to, aby zapłacić za mój przyjazd. Do dziś oddają oni często z tego, czego im brakuje.

Jakie są Twoje plany po zakończeniu projektu „Virus Video”?

Przede wszystkim chcę dobrze prowadzić „Parakino” w Gdańsku, bo mieszkając w Łodzi, bardziej na chwilę obecną identyfikuję się z nim niż z „Virus Video”. Sądzę, że kiedy już Muzeum Sztuki upora się z problemami lokalowymi i bytowymi, kiedy zmieni się tradycja płacenia głodowych wynagrodzeń za pokazy i wykłady, wtedy również i w Łodzi dojdziemy do etapu jakiejś stałej współpracy. Czuję jednak, że nie stanie się to w najbliższych miesiącach, a może nawet i latach.